Gdańsk, Gdynia, Sopot i Toruń
Nastała piękna i ciepła pogoda – jak w lecie, więc wzięliśmy kila dni urlopu, aby wybrać się nad morze, a dokładnie do Trójmiasta znajdującego się nad Zatoką Gdańską. O Gdańsku, Gdyni i Sopocie już pisaliśmy, ponieważ miasta zwiedzaliśmy w ubiegłym roku, ale coś (jakaś niepohamowana siła) ciągnie nas na północ, nad Bałtyk i do Gdańska, więc pojechaliśmy.
Pogoda przywitała nas słońcem i 30 stopniowym skwarem. Dzięki czemu mogliśmy zaobserwować tłumy wylegujące się na plaży. Jednak nie potrafimy zrozumieć fenomenu, jakim jest „leżing i plażing”, czyli leżenie plackiem na plaży, przez kilka godzin i to w pełnym słońcu. Po kilku minutach zaczyna skóra swędzieć, a po kwadransie można oszaleć. To zdecydowanie nie nasz styl odpoczynku.
Przez te kilka dni udało nam się odwiedzić kilka miejsc, w których już byliśmy, z tą różnicą, że w zeszłym roku było dosyć chłodno – bez kurtki i czapki ciężko byłoby zwiedzać. Natomiast tym razem pogoda dopisała i pomimo faktu, że w kolejnych dniach nie było upału, to temperatura utrzymywała się pomiędzy 18-24 stopnie. Było ciepło i co ważne Bałtyk również był przyjemnie nagrzany (chociaż dopiero mamy wiosnę).



Nocowaliśmy w gdańskim hotelu, położonym prawie na plaży. (Pokój rezerwowaliśmy z dużym wyprzedzeniem, dlatego też zapłaciliśmy rozsądną cenę. Jednak za noc w sezonie letnim, można się nie wypłacić). Z pokoju rozciągał się piękny widok na morze, plażę i molo w Sopocie, do którego mięliśmy jakieś 2,5 km.
Będąc w Gdańsku ponownie wybraliśmy się do Parku w Oliwie, który jest rozbudowywany i stanowi świetne miejsce na spacery (nawet podczas upalnego dnia), ponieważ w parku znajduje się wiele zacienionych miejsc.



Udaliśmy się także do Ogrodu Zoologicznego, gdzie trafiliśmy na czas zwierzęcych godów, ponieważ żółwie, surykatki, gazele i żyrafy postanowiły… zająć się sobą, z różnym skutkiem i nie zważając na ludzkich obserwatorów. Nawet kangur pokazywał swoje wdzięki i prężył się przed samiczką.



Zwiedziliśmy Stare Miasto oraz okolicę. Przemierzyliśmy kilometry brzegiem plaży. Spacerowaliśmy po (niepłatnych) molo i jeździliśmy kolejką SKM. Szybka Kolej Miejska to rewelacyjne rozwiązanie komunikacyjne po Trójmieście. Zakupiliśmy bilet trzydniowy, na którym można przemieszczać się pomiędzy stacjami ile tylko się zapragnie. Kolejka jeździ co 10 minut, więc idąc na peron nie trzeba dbać o godzinę, ani martwić się, że kolejny pociąg będzie za pół dnia. Najdłużej na kolejkę czekaliśmy… 5 minut. Dlatego samochód czekał na parkingu, a my przemieszczaliśmy się albo pieszo, albo kolejką.



Gdańsk jest bardzo atrakcyjnym miastem z bogatą historią, w którym każdy człowiek może znaleźć coś dla siebie. I nie mamy tu na myśli wyłącznie Starego Miasta, które owszem wygląda niesamowicie, ale przyciąga tysiące turystów i liczne wycieczki szkolne (tak, że ciężko przejść przez miasto nie potrącając kilkunastu osób). Jednak Gdańsk składa się z wielu (aż 34!) dzielnic i w każdej można natknąć się na coś interesującego np. molo, ładne osiedle, zalesiony teren, ustronne miejsce, itp.



Ciekawostka: w Gdańsku można znaleźć wiele niepłatnych parkingów, natomiast w Sopocie KAŻDY parking jest płatny. A tak nawiasem, to za chwilę dojdzie do takiego absurdu, że na wjeździe do Sopotu zastaniemy barierkę/szlaban i bez opłaty do miasta się nie wjedzie. Tam ceny są absurdalne i za wszystko trzeba płacić. Nawet chcąc wejść do Opery Leśnej trzeba opłacić bilet wstępu w wysokości 8 złotych od osoby, pomimo faktu, że w danym dniu nie ma żadnych wydarzeń. Płacić za możliwość spojrzenia na pustą scenę i krzesełka to jakiś absurd! Ale to Sopot, pełen starszych, bogatych i snobistycznych kuracjuszy (oraz wycieczek i koloni). A tak na dobrą sprawę to, co wyjątkowego można znaleźć w Sopocie, oprócz uzdrowiska, mola (które jest płatne), Opery Leśnej (do której wstęp jest płatny) i Krzywego Domku, (w którym także zostawia się pieniążki, ponieważ znajduje się w nim centrum handlowe)? Zdecydowanie wolimy Gdańsk.



Natomiast będąc w Gdyni wybraliśmy się do portu oraz do Muzeum Motoryzacji, które stanowi część prywatnej kolekcji Witolda Ciężkowskiego. W muzeum znajdują się samochody i motocykle stanowiące historię XX-wiecznej motoryzacji, gdyż można zobaczyć samochody pochodzące z lat ’20 – ’50. Niestety nowsze samochody nie są udostępnione zwiedzającym ze względu na brak miejsca. Ale właściciel ma w planie powiększenie muzeum.


Pomieszczenie muzeum udekorowane zostało bardzo stylowo. Sceneria wystylizowana została na lata ’20. Można zobaczyć brukowaną uliczkę z latarniami, dopełnioną fasadą domów i kamienic, których drzwi, okna, szyldy i zdobienia są oryginalne – pochodzą z budynków, które w istniały w międzywojennej Gdyni i Gdańsku. Z należytą pieczołowitością odwzorowano też kolory elewacji. Polecamy to miejsce każdemu fanowi dawnej motoryzacji.
Ostatni dzień wyjazdu spędziliśmy w Toruniu. Jest to miasto położone w województwie kujawsko-pomorskim nad rzekami Wisłą i Drwęcą., stanowiące jedno z dwóch głównych miast województwa (Toruń i Bydgoszcz). Mieści się w nim Zarząd Wojewódzki oraz Sejmik Wojewódzki. Jest to miasto Mikołaja Kopernika oraz stolica pierniczków.


Toruń jako miasto powstał w XIII wieku (wcześniej stanowił osadę i gród) i jest atrakcyjny turystycznie, ponieważ posiada wiele zabytkowych budowli, a perełkę stanowi średniowieczny zespół miejski, na który składa się Stare Miasto, Nowe Miasto i Zamek Krzyżacki, (a tak nawiasem to ruiny zamku).



Miasto jest ładne. Posiada wiele ciekawych kamienic, pałacyków, kościołów, ratusz, gotycki most, Krzywą Wieżę, kilka zabytkowych bram i baszt, spichrze (zabytkowe budynki magazynowe), zamek Dybów czy pozostałości średniowiecznych obwarowań miejskich Starego Miasta.




Do zamków nie wchodziliśmy. Tak się składa, że bardzo lubimy ruiny, zamki i warownie, jednak żaden z dwóch toruńskich zamków nie ma zbyt wiele do zaoferowania zwiedzającym, a za bilety trzeba zapłacić. Jakby wstęp był wolny, albo za symboliczną kwotę, to z chęcią poszlibyśmy zobaczyć te kilka pozostałych ścian, ale ceny są dosyć wygórowane. Dlatego odpuściliśmy sobie wstęp.
Przemierzyliśmy miasto wzdłuż i wszerz, przeszliśmy się nadwiślańskim bulwarem i udaliśmy się do Ogrodu Zoobotanicznego. Pierwotnie był to ogród botaniczny powstały w 1797 roku, jednak w latach ’60 XX wieku postanowiono sprowadzić zwierzęta. Nie jest to bardzo rozległe ZOO (liczy 3,81 ha), ale zalicza się do listy 11 najlepszych ogrodów w Polsce, spełniających normy i wymogi EAZA (Europejskiego Stowarzyszenia Ogrodów Zoologicznych i Akwariów), które zrzesza najbardziej liczące się ZOO w Europie.


Ogród Zoobotaniczny jest ciekawy, a dzięki temu, że weszliśmy do niego późnym popołudniem, mogliśmy zaobserwować niecodzienną aktywność i zachowanie niektórych zwierząt m.in. krzyczącą papugę, która uspokajała się i wspinała po klatce w momencie, kiedy się do niej mówiło, sowę która patrzyła odwiedzającym prosto w oczy, kozy i arui, które „odpowiadały” na zawołanie i wiele innych zwierzaków.


Wieczorem ponownie udaliśmy się na miasto. Programista zgłodniał i zamówił kolację, a ja stwierdziłam, że pomimo faktu, że nie lubię słodyczy (z wyjątkiem czekolady), to będąc w Toruniu obowiązkowo trzeba spróbować piernika. I przyznaję, że piernik polany gorzką czekoladą smakował wyjątkowo – ostro i wytrawnie. Polecam wszystkim osobom, które nie lubią nadmiernego słodzenia.
Podsumowując: Każdego dnia przemierzaliśmy Trójmiasto i ostatecznie pieszy dystans wynosił po 20 km na dzień, co przekłada się na kilkadziesiąt tysięcy kroków. Mogliśmy pooddychać nadmorskim powietrzem, zrelaksować się słuchając szumu morza, poobcować z historią, zobaczyć egzotyczne zwierzaki i odpocząć. Było rewelacyjnie!
10.06.2018 – 15.06.2018