Chorwacja – Medvedgrad

Nastał kolejny pogodny poranek. Gdybyśmy mięli sprawny środek transportu, to właśnie jechalibyśmy w zaplanowane miejsca. Niestety pojazd protestował, więc musieliśmy zdecydować, co zrobić dalej.

Pomysłów co zrobić z autkiem, było wiele, ale każdy posiadał jakąś przeszkodę:

  1. Wypożyczenie samochodu. – Nie można wypożyczyć auta bez karty kredytowej, (a takiej nie posiadamy).
  2. Kupienie starego, ale sprawnego auta. – Kupowanie auta na tydzień, a potem zezłomowanie go wiąże się z wniknięciem w papierologię obcego kraju, a chorwackiego nie znamy, aby kupno i sprzedaż udały się bezproblemowo. Dodatkowym problemem jest znalezienie sprawnego auta, który wytrzymałby dłuższą podróż bez dodatkowych kosztów.
  3. Szukanie mechanika, który naprawi samochód. – Cóż, tutaj pojawia się problem bariery językowej. (Który podrzędny mechanik mówi po angielsku i potrafi zrozumieć w obcym języku, co dokładnie stało się w samochodzie i w miarę szybko to wymienić?)
  4. Szukanie autoryzowanego serwisu Forda. – Pojawia się czasowy problem wymiany części. Jeśli trzeba będzie zamawiać części i naprawa zajmie tydzień to zaistnieje problem, jakim jest przebywanie w jednym miejscu przez długi czas i (co ważniejsze) brak środku transportu, do zrealizowania wakacyjnego planu.
  5. Wrzucenie samochodu do jeziora lub zaparkowanie pod starym drzewem i czekanie na wichurę. – Taki (nietrafiony) pomysł także przemknął nam przez myśl…

Biorąc pod uwagę powyższe pomysły, wszystko wskazywało na to, że trzeba jakoś doturlać się do Polski i oddać samochód do mechanika. Tylko niestety wiąże się to z zakończeniem wyprawy po Chorwacji, (która na dobrą sprawę jeszcze się nie zaczęła). Przykro było wyjeżdżać, ale trzeba. Dlatego spakowaliśmy bagaże i z nieszczęsnym galaretowato-zanikającym sprzęgłem obraliśmy kierunek na granicę chorwacko-słowieńską.

Jednak nie bylibyśmy sobą, jakbyśmy nie zatrzymali się po drodze. Dlatego pierwszy przystanek mięliśmy kilka kilometrów od centrum Zagrzebia, chociaż to jeszcze jest teren stolicy. Udaliśmy się do zamku Medvedgrad. Średniowieczna warownia powstała w połowie XIII wieku i miała za zadanie ochronę miasta przed najazdem Tatarów. Zamczysko było kilkukrotnie powiększane i rozbudowywane i miałoby się dobrze do dnia dzisiejszego, gdyby nie trzęsienie ziemi, które dotkliwie zniszczyło obiekt. Od końca XVI wieku opuszczona warownia zaczęła popadać w ruinę. Na szczęście została częściowo odrestaurowana i zabezpieczona, dzięki czemu można ją zwiedzać.

Po zaparkowaniu na leśnym parkingu, zaczęliśmy wdrapywać się pod stromą górkę. Warto dodać, ze zamek umiejscowiony jest na zboczu masywu górskiego o wysokości 593 m.n.p.m., dlatego podejście na szczyt wymaga odrobiny wysiłku.

Weszliśmy na sam szczyt i już naszym oczom miała ukazać się piękna warownia, ale rzeczywistość była odrobina inna niż się spodziewaliśmy. Otóż, zastaliśmy wysoką bramę zamkniętą na tysiąc spustów i gruby mur okalający zamek, którego nie sposób było uwiecznić, właśnie z powodu muru. Natomiast obok warowni natknęliśmy się na stację ładowania elektrycznych pojazdów. Zastanawiający jest fakt, po co na stromym wzgórzu w środku lasu, znajduje się jest taka stacja? Który śmiałek podjeżdża pod zamek elektrycznym samochodem?

Wyczytaliśmy na tabliczce przed zamkiem, że obiekt otwierany jest od 11.00, (a mięliśmy dopiero godzinę 9.00). Kto otwiera zamki i warownie godzinę przed południem? Chyba tylko Chorwaci. Szkoda, że nie było nam dane zwiedzenie warowni, dlatego udaliśmy się w przyjemną drogę powrotną (w dół) i pojechaliśmy dalej.

Drugim miejscem przystankowym był Ormož (Słowenia). Jest to miasteczko będące przejściem granicznym i mające zamek, wzniesiony został pod koniec XIII wieku. Przez wieki warownia zmieniała wielokrotnie właścicieli. W XVI wieku została zniszczona przez Turków. Jakieś 200 lat później zamek został odrestaurowany w barokowym stylu przez rodzinę Pethe, natomiast w XIX wieku nadano mu styl klasycystyczny.

Z daleka budowla prezentuje się ciekawie, jednak z bliska jest bardzo zaniedbana. Wygląda na to, że bardzo dawno nie przeprowadzono żadnego remontu, który rozświetliłby zameczek. Obiekt jakoś nie zachęcił nas do wejścia do środka, dlatego pstryknęliśmy kilka zdjęć i udaliśmy się do domu. A przed nami rozpościerała się jeszcze długa droga 🙂

Podsumowując: Wyjazd na Chorwację skończył się duuużo szybciej, niż planowaliśmy. Do zwiedzenia pozostało nam jeszcze mnóstwo miejsc, które przymusowo zostawiliśmy na kolejny wyjazd. Na szczęście samochód nie spłatał nam większego figla, (niż kapryśne sprzęgło) i udało się objechać w obie strony, zwiedzając malutką cząstkę kraju. Cała podróż trwała 1560 km, ale to, co zobaczyliśmy, spodobało nam się. Kiedyś tam wrócimy.

08.09.2017

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz