Lwówek Śląski i Grodziec
Nastał upragniony listopadowy weekend. Nie zwlekając, spakowaliśmy bagaże i wybraliśmy się trochę odpocząć w towarzystwie zamków, ruin i tajemnic. Za cel obraliśmy województwo dolnośląskie, a dokładnie Lwówek Śląski, wokół którego rozmieszczonych jest kilka miejsc, wartych odwiedzenia. (O czym zaświadczył wujek Google, mając na dowód swojej racji, zdjęcia).
Lwówek Śląski to miasto położone w województwie dolnośląskim, pomiędzy Jelenią Górą, a Bolesławcem, przez które przepływa rzeka Bóbr. Miasto założone zostało w XII wieku, dlatego stanowi jedno z najstarszych miejscowości na Dolnym Śląski. Mieści się w niej najstarszy, XIX-wieczny browar w Polsce „Browar Lwówek”. (Chociaż już w średniowieczu nadano miastu przywilej warzenia piwa).



W mieście pochodzącym z epoki średniowiecza, znajduje się kilka pozostałości o tym świadczących, a mianowicie: planty, które powstały na zasypanych fosach, mury obronne czy zachowane w bardzo dobrym stanie, dwie baszty (Bolesławiecka i Lubańska). Do ciekawszych zabytków zalicza się także Ratusz, Pałac Hohenzollernów, będący siedzibą władz, kamienny most na Bobrze i browar.


Zatrzymaliśmy się w eleganckim hotelu Madelaine. Deszcz przestał padać, godzina jeszcze była wczesna, więc udaliśmy się do Zamku Grodziec. Jest to warownia wzniesiona na bazaltowym, powulkanicznym wzgórzu. (Warto wspomnieć, że przed milionami lat na terenie Dolnego Śląska znajdowało się kilkanaście aktywnych wulkanów, dzięki którym dzisiaj można tam znaleźć jaskinie i złoża bazaltu, agatu oraz złota). W XII wieku, w miejscu zamku znajdował się drewniano-ziemny gród obronny Bobrzan, który zastąpiono murowanym i rozwinięto.


Zamek pierwotnie stanowił własność księcia Bolesława I Wysokiego. Kolejno miał wielu właścicieli i przeszedł kilka zmian estetyczno-remontowych – właściciele modyfikowali jego wygląd według panującej mody i własnego gustu. Natomiast w XVII wieku zamek częściowo spłonął i zaczął popadać w ruinę. Odratowano go, wyremontowano i w XIX wieku, stanowił pierwszy w Europie zabytek, przystosowany do celów turystycznych. Niestety nie cieszył się sławą zbyt długo, ponieważ w 1945 roku spłonął, wraz z częścią wyposażenia. Obecnie zamek jest częściowo odbudowany i odbywają się na nim różne imprezy, a nawet stanowił plener dla kilku filmów.


Docierając pod mury zamku zastaliśmy wiele samochodów, rozpalone, na dziedzińcu, ognisko i ludzi zgromadzonych w sklepiku z pamiątkami, w którym sprzedawano ciepłe posiłki. Całe zamieszanie spowodowane było odbywającą się imprezą z okazji Święta Niepodległości. Jednak przyszliśmy pozwiedzać, dlatego zapłaciliśmy za wstęp, (obejmujący dziedziniec, część sal zamkowych, ganki i donżon) i udaliśmy się obejrzeć zabytkowe wnętrza. Po drodze dowiedzieliśmy się, że mamy uważać na ducha rycerza, krążącego po zamku, który szuka swej białogłowy.
Zamek wygląda ciekawie, ale czegoś mu brakuje. Wszędzie można napotkać informacje zachwalające zabytek pod każdym względem, ale po wejściu na dziedziniec obiekt nie zrobił na nas specjalnego wrażenia. Ot, stoi sobie na wzgórzu ładna, zabytkowa budowla w stylu gotyckim, częściowo będąca ruiną, a częściowo pokryta czerwoną dachówką, ale brakuje jej tego specyficznego klimatu historii, jaki mają niektóre zamki, warownie, a szczególnie ruiny. Trudno to opisać…



Na niekorzyść wpływa fakt, że w salach zamkowych znajduje się historyczna mieszanka przedmiotów pochodzących z różnych epok, niekoniecznie do siebie pasujących i mnóstwo kurzu. Mięliśmy jedyną i niepowtarzalną okazję, przespacerować się niskimi i wąskimi korytarzami w ciemności. Dobrze, że Programista zawsze ma przy sobie latarkę. Dzięki temu mogliśmy przejść bez obaw, że stracimy głowę albo coś sobie połamiemy. Otóż, kable na ścianie wisiały, ale ich działanie, to już inna bajka…
Podsumowując: Pierwszy dzień wyprawy spędziliśmy aktywnie. Przejechaliśmy 300 km, w 3 godziny. Zatrzymaliśmy się w eleganckim hotelu (czasem trzeba pozwolić sobie na odrobinę luksusu) i zwiedziliśmy zamek Grodziec. Pogoda przestała się psuć i pomimo tego, że niebo było zachmurzone, było ciepło i dało się troszkę pozwiedzać. Dzięki Ci Matko Naturo 🙂
11.11.2015