Słowenia – Šmartno, Dobrovo, Kanal, Branik, Štanjel, Socerb, Piran, Predjama

Nocleg spędziliśmy w pięknym miejscu i stałej, niezmiennej temperaturze (o 22.00 było 30 stopni w powietrzu). Wypoczęci i po śniadaniu w klimatycznym pomieszczeniu, we włoskim stylu, wybraliśmy się zwiedzać. Głównym celem nadchodzącego dnia było Morze Adriatyckie, które koniecznie chcieliśmy zobaczyć. Więc w drogę! 

Pierwszym miejscem, w którym zatrzymaliśmy się dosyć spontanicznie, było Šmartno. Całe miasteczko stanowi zabytek dziedzictwa kulturowego i ulokowane jest na wzgórzu, pomiędzy rozciągającymi się wokół winnicami. Centrum miasteczka stanowi kościół z charakterystyczną wieżą, wokół którego biegną wąskie uliczki, wzdłuż których zbudowano domy i posadzono bujną roślinność. Wchodząc w progi miasteczka nie spotkaliśmy żywej duszy, ale przyczyną mógł być fakt, że był wczesny ranek – pomimo tego, że słonko już wesoło oświetlało nam drogę, zegar nie wybił jeszcze godziny 8.00.

Po uwiecznieniu miasteczka na fotografiach, pojechaliśmy dalej, docierając pod zamek Dobrovo. Wokół rezydencji rozciąga się gaj oliwny i rosną palmy. Roślinność śródziemnomorska jest całkiem inna niż nasza i chociaż palmy nie słyną z jakiejś przecudnej urody to powodują przyjemne poczucie odmienności. Natomiast pierwsze wejście do gaju oliwnego wywiera duże wrażenie i chociaż oliwki są niesmaczne, (brr…), to oliwa jest drogocenna w zdrowotne składniki, a drzewka prezentują się ciekawie.

Zamek Dobrovo pochodzi z XVII wieku i zbudowany został w stylu renesansowym, w miejscu średniowiecznej warowni obronnej. Budowla posiada dwie kondygnacje i powstała na planie kwadratu. W narożnikach zbudowano dwie symetryczne, kwadratowe wieże, natomiast dziedziniec został otoczony murem. W zamku mieści się muzeum dotyczące historii zamku, galeria prezentująca grafiki i obrazy malarza Zorana Musica, restauracja oraz sklep z winami.

Nie jesteśmy koneserami sztuki i malarstwo jakoś szczególnie nas nie pociąga. Dodatkowo była wczesna godzina, dlatego po uwiecznieniu zabytku i gaiku oliwnego, pojechaliśmy do kolejnego miasteczka, które minęliśmy dzień wcześniej, a któremu chcieliśmy się przyjrzeć, ze względu na ciekawą zabudowę. Opisywane miasteczko to Kanal i aby do niego dotrzeć musieliśmy przejechać przez Włochy, które przemierzyliśmy na orientację, ponieważ Internet został na granicy ze Słowenią.

Kanal to niewielkie miasteczko, nasuwające na myśl włoskie klimaty. Oprócz uroczych domków, restauracji i fontanny Posejdona, zaobserwowaliśmy dojrzewające kiwi pośród bujnych, (ale jeszcze niedojrzałych) winogron, owocujące drzewa pomarańczowe w prywatnych ogrodach oraz kolorowe, kwitnące krzewy. Spacerując natknęliśmy się także na miejsce, nad rzeką, w którym odbywają się światowe zawody z skokach z mostu z wysokości 17 i 23 metrów.

Następne miejsce, do którego zawitaliśmy to zamek Branik. Zamek znajduje się w malutkiej miejscowości, gdzie stanowi główną atrakcję. Warownia powstała w XIII wieku, w miejscu dawnej osady rzymskiej. W XVI wieku przeszła w ręce Habsburgów, którzy przekazali ją nowym właścicielom (rodzinie Lanthieri), która przebudowała ją w renesansową rezydencję. Po wojnie zamek przejęły władze Jugosławii. Obecnie budowla jest częściowo odrestaurowana.

Podjechaliśmy pod mury zamku. Dobrze, że Programista posiada dobrą orientację w terenie, ponieważ dowiózł nas pod samą bramę (sama zgubiłabym się z dziesięć razy), pomimo braku drogowskazów informujących, gdzie znajduje się zabytek. Na szczycie okazało się, że do zamku nie wejdziemy, ponieważ przeszkadza w tym zamknięta brama i łańcuch z solidną kłódką. Szkoda, bo zamek jest ogromny, a z wieży musi rozciągać się piękny widok.

Kolejnym miasteczkiem, do którego zajechaliśmy był Štanjel. Zatrzymaliśmy się tam dosyć spontanicznie, po dostrzeżeniu malowniczych zabudowań, otoczonych murem. Okazuje się, że miasteczko powstało w XV wieku, ale zostało zdobyte i zniszczone przez najazd turecki. Kolejno odbudowano go i dodatkowo ufortyfikowano, stawiając grube mury obronne. Niestety miasto mocno ucierpiało podczas II wojny światowej, ale podniosło się z gruzów i zostało odbudowane.

Miasteczko powstało na wzgórzu i wygląda ciekawie. Budynki ustawione są blisko siebie, a na ich straży stoi rozległy zamek obronny. Przeszliśmy przez bramę miejską, chcąc poczuć klimat przeszłości i spacerowaliśmy krętymi uliczkami. Zobaczyliśmy kamienne i wciąż zamieszkałe budynki oraz stary kościół, z charakterystyczną kopułą. Mijaliśmy pracowników sadzących kwiaty i śpiewających piosenki. Dzięki tym wszystkim elementom można było poczuć atmosferę pobliskich Włoch.

Pojechaliśmy dalej i dotarliśmy do średniowiecznych ruin zamku Socerb, wzniesionych na malowniczym wzgórzu, tuż przy włoskiej granicy. Tam czekała nas kolejna niespodzianka, a mianowicie zamek został zamieniony w restaurację, czynną w godzinach 18.00 – 22.00. Niestety tylko w podanych godzinach można wejść na wieżę, skąd musi rozciągać się piękny widok…

Programista zrobił wiele zdjęć, rozciągającego się widoku na morze i okolice, po czym pojechaliśmy zobaczyć Morze Adriatyckie. Jadąc do celu (jakim był Piran), przemierzyliśmy całe wybrzeże Słowenii (mające 47 km), zatrzymując się w kilku miejscach, żeby sprawdzić czy woda jest ciepła, przyjrzeć się kamienistym wybrzeżom i zrobić kilka zdjęć.

Piran to zabytkowe miasteczko położone na długim skalistym półwyspie, najbardziej wysunięte w głąb Morza Adriatyckiego. Jego historia sięga czasów Cesarstwa Rzymskiego, czyli II wieku p.n.e. Jednak największy rozkwit miasto przeżyło podczas panowania weneckiego, czyli w XV wieku, kiedy rozwinięto handel, powstało wiele budynków, a miejscowość otoczono potężnym systemem fortyfikacji.

Piran stanowi jeden z najpiękniejszych i atrakcyjnych miast Słowenii, pełen krętych i wąskich uliczek. Do najciekawszych miejsc miasta należą: Tartinijev trg – okrągły plac-rynek, ogromny XIX-wieczny ratusz, XIV-wieczny klasztor Franciszkanów, kilka wiekowych kościołów i nieduża latarnia morska, ustawiona na końcu półwyspu.

Aby wjechać do miasta trzeba mieć specjalną kartę, którą posiadają tylko mieszkańcy. Dlatego pozostawiliśmy samochód na dużym, płatnym parkingu i poszliśmy zgłębiać tajemnice. Wędrując wąskimi uliczkami, przemierzając główne place i odwiedzając mniej reprezentatywną część miasteczka, dotarliśmy do samego końca, gdzie rozprzestrzeniało się morze i bezkresny błękit. Morze jest ciepłe, przejrzyste – ma niesamowicie lazurowy kolor i jest baaardzo słone. Moglibyśmy tak stać na kamiennym wybrzeżu, wpatrzeni w dal, gdyby nie fakt, że żar lał się z nieba, a lody roztapiały się w zaskakująco szybkim tempie, (aż trudno było nadążyć z jedzeniem). Nie było to jednak ważne, w porównaniu z pięknem szumiącego błękitu… Jednak wygrały sygnały płynące z naszych organizmów, które krzyczały, że czas schować się do cienia. Niestety wszystkie zacienione miejsca były już zajęte, dlatego ruszyliśmy na parking, napawając oczy widokami.

Dotarliśmy do ostatniego punktu dnia, czyli do zamku Predjama – XII-wiecznej warowni wydrążonej w skale. Zamek posiada cztery piętra i wykuty został w wejściu do obszernej skalnej jaskini. W kolejnych wiekach budowla została rozbudowana (jednak dopiero w XVI wieku nadano jej obecny kształt) i była coraz bardziej włączana w głąb jaskini, która stanowiła naturalne pomieszczenia obronne, gdyż najeźdźcy mogli oblegać warownie tylko z jednej strony. Dodatkowo, korytarze jaskini, do której przylegał zamek wykorzystywane były dla ochrony miejscowej ludności przez najazdami nieprzyjaciela. Obecnie jest to jeden z najsłynniejszych zamków na Słowenii i chociaż robi ogromne wrażenie, to posiada bardzo drogi wstęp, który potrafi zniechęcić (12 €). Dlatego odpuściliśmy zwiedzanie muzeum.

Czas urlopu pomału dobiegał końca, a mięliśmy jeszcze cały kraj do przemierzenia. Podjęliśmy decyzję, że musimy udać się w drogę powrotną, (chociaż bardzo nie chciało nam się wracać). Dlatego postanowiliśmy udać się na camping „Kekec” w Mariborze, gdzie właściciel nas rozpoznał i dał zniżkę, (dzięki czemu za pierwszą noc zapłaciliśmy 20 €, a za drugą już tylko 15 €).

Podsumowując: Przejechaliśmy 470 km., przemierzając dużą część Słowenii, napotykając kilka niedostępnych do zwiedzenia miejsc oraz przemierzając bardzo ładne miasteczka. Zobaczyliśmy długo oczekiwane Morze Śródziemne i pojeździliśmy po górzystych ścieżkach. Warto zauważyć, że droga, którą przemierzaliśmy przez góry, była tak kręta i skomplikowana, że polskie górskie drogi to przy nich zwykła parabola. Takie zawijasy, serpentyny i spirale pozwalają sprawdzić umiejętności kierowcy i nie dadzą zasnąć, choćby nie wiadomo, jak byłoby się zmęczonym… (Nie wiedzieliśmy, że nasza Czarna Perła tak dobrze poradzi sobie w terenie, chociaż do samochodu terenowego ma bardzo daleko). Miniony dzień był bardzo aktywny i obfitujący we wrażenia.

23.07.2015

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz