Słowacja – Żilina, Trenczyn, Beckov, Čatchice
Nadszedł czas długo oczekiwanej wakacyjnej wyprawy. Zrobiło się ciepło, więc tuż po śniadaniu spakowaliśmy bagaże i nie tracąc czasu, wyruszyliśmy na podbój Słowacji. Podróżowanie bez możliwości dostępu do map i nawigacji, sprawdzenia na bieżąco ciekawych miejsc albo poczty, byłoby dla Programisty czymś niewyobrażalnym, dlatego tuż za granicą, w miejscowości Čadca, zakupiliśmy Internet oraz winietę.
Słowacy podobnie jak rząd Węgier, Szwajcarii, Słowenii, Austrii, Włoszech i Czech, wpadli na genialny sposób poboru opłat za autostrady i drogi ekspresowe (z czego powinniśmy brać przykład). Wprowadzili winiety, za które płaci się raz, przykleja naklejkę na szybę i można jeździć do woli lub do upływu jej terminu ważności. To najlepszy sposób na rozładowanie długaśnych kolejek na bramkach oraz zaoszczędzenie pieniędzy przez kierowców. W prosty sposób rozwiązano także kwestię kontroli winiet, z którą spotkaliśmy się dwukrotnie. Wygląda to tak, że policja ustawia znaki informujące o ograniczeniu prędkości związanej z kontrolą, po czym zamyka jeden pas lub kieruje ruch na parking autostrady. Tam kolejno przejeżdża się koło Pana Mundurowego, który bez słowa spogląda na naklejkę i odsyła w dalszą drogę. Niestety, kto nie ma owej naklejki kierowany jest na pobocze i co się dalej dzieje, nie wiadomo, ale słyszeliśmy różne rzeczy…
Pierwszym miejscem, w które dotarliśmy była Żilina. Mieści się tam zamek-pałac Budatin, który nie wygląda dobrze. Podobno budowla przechodzi renowację, co jej się przyda, ponieważ dawno nie widziała szpachli, zaprawy ani farby. Z odrapanych murów odpada tynk, a wieża jest dziwnie zniekształcona. (Przypuszczamy, że uderzył w nią piorun rozsadzając cegły i wyginając górną część baszty – ale to tylko teoria).

Niestety pałac nie przypomina XIII-wiecznego budynku, w przeszłości chroniącego szlak wodny, biegnący z Węgier na Śląsk. Po wojnie w pałacu powstało muzeum, natomiast ogromny park roztaczający się wokół posiadłości, został rozparcelowany.


Dotarliśmy do Trenczyna, jednego z obowiązkowych miejsc do zwiedzenia. Programista zmierzając ku widniejącemu w oddali zamkowi, postanowił podjechać jak najbliżej twierdzy, przypadkowo wjeżdżając na rynek, w związku z czym ludzie dziwnie nam się przyglądali. (Chociaż nigdzie nie było zakazu wjazdu). Niestety nie udało mu się zaparkować na dziedzińcu zamkowym, dlatego pozostawiliśmy samochód na parkingu i poszliśmy pozwiedzać.
Zamczysko prezentuje się świetnie. Powstało w XI wieku i przetrwało kilka najazdów nieprzyjaciela, pożar i szalejącą w XVIII wieku dżumę. Obecnie przeszło odbudowę i stanowi siedzibę muzeum.


Wejście na zamek kosztuje 3,60€ od osoby, a możliwość fotografowania dodatkowo jest płatna 1€. Nie skorzystaliśmy z opcji przewodnika, ponieważ historię budowli i dziejów mieszkańców można poznać w Internecie, albo w książkach historycznych. Uważamy, że najciekawsze jest odkrywanie na własną rękę. Dodatkowo przewodnik mówił jedynie w języku słowackim, który chociaż jest podobny do polskiego to brzmi inaczej i trudno zrozumieć rozmówcę.



Po wejściu na teren zamku, zajrzeliśmy tam, gdzie tylko nadarzyła się taka możliwość i wyszliśmy na wieżę, z której rozciąga się ładny widok na malownicze miasteczko oraz przebiegającą poniżej rzekę Wag. Przyjrzeliśmy się wystawie drapieżnych ptaków, chcąc po kryjomu przygarnąć sowę, która ewidentnie się nudziła. Jednak właściciel mógłby się zorientować, więc ostatecznie zostawiliśmy ją w spokoju i udaliśmy się na obiad.


Kolejnym miejscem, w jakie zawitaliśmy, były ruiny zamku Beckov. Już z drogi rozciąga się widok dawnej warowni. Jednak okazuje się, że ruiny nie są w żaden sposób wyjątkowe.



Pokręciliśmy się wokół budowli, natrafiając na stary cmentarz, na którym tablice nagrobne opisane są w języku hebrajskim. Okazuje się, że jest to kirkut – nekropolia żydowska, powstała w XVII wieku i zaliczana do jednej z najbardziej malowniczych w kraju. Jest to Narodowy Zabytek Kultury i przyznajemy, że klimat miejsca jest niesamowity.

Ostatnim miejscem pierwszego dnia, do którego zawitaliśmy, były Čachtice. Znajdują się tam XIII-wieczne ruiny zamku, należącego do okrutnej Elżbiety Batory – seryjnej morderczyni, nazywanej Krwawą Hrabiną lub Wampirem z Siedmiogrodu.
Aby zobaczyć ruiny, należy przejść 2,5 km idąc cały czas pod górę. (Trasa nie jest trudna, ale można się trochę zmęczyć). Po dojściu na szczyt, oczom ukazuje się budynek, który szczerze mówiąc nie zachwyca urokiem. Żeby zobaczyć dziedziniec i pozostałości ścian trzeba zapłacić, co nie zachęca do zwiedzenia. Jednak duże wrażenie zrobiły na nas roztaczające się wokół piękne górskie widoki oraz dolina skąpana w promieniach zachodzącego słońca.


Na nocleg zatrzymaliśmy się na campingu w Pieszczanach, gdzie zasypialiśmy mając nad głową gwiaździste niebo i słuchając odgłosów stada kóz pasącego się nieopodal 🙂
Podsumowując: Od przekroczenia granicy państwa, przez cały czas towarzyszyły nam piękne górskie widoki, pola słoneczników, kukurydzy i chmielu. Dzięki odwiedzonym zamkom przyjrzeliśmy się historycznej zabudowie, poznaliśmy odrobinę historii i przypadkowo odkryliśmy niezwykłe żydowskie cmentarzysko. Przejechaliśmy 300 km i przyznajemy, że Słowacja jest ładna.
14.08.2014