Węgry – Pannonhalma i Győr
12.08.2012
Nastała piękna i słoneczna niedziela, więc potraktowaliśmy ten dzień luźniej. W przyjemnie leniwym tempie zjedliśmy śniadanko, zamknęliśmy pokój i żółwim tempem wybraliśmy się zwiedzać kolejne punkty naszej podróży. Na ten dzień zaplanowaliśmy dwa miasteczka.
Pierwsza do zobaczenia była Pannonhalma. Nie wiedzieliśmy czego dokładnie spodziewać się zobaczyć, w tej miejscowości, ale znaleźliśmy ogromne i rozległe opactwo zakonu Benedyktynów.

Wjeżdżając do miasteczka jako pierwsze zauważa się ogromną białą budowlę, wyrastającą spomiędzy drzew i górującą nad resztą świata. Zaparkowaliśmy w zacienionym miejscu i zagłębiliśmy się w zielone, kręte ścieżki, wyglądające jak labirynty. (Dobrze, że szliśmy razem, bo w łatwy sposób można się zgubić). Tak naprawę to bardzo duży ogród botaniczny z oznaczonymi okazami drzew i krzewów oraz rozległymi polami lawendy i innych ziół.




Po drodze natrafialiśmy na liczne figury i posągi przedstawiające liczne katolickie postacie, kaplice i różne budynki do przetwórstwa ziół. Natomiast nad wzgórzem góruje klasztor, który jest punktem docelowym całej wędrówki. Wolnym krokiem obeszliśmy budowlę dookoła, zrobiliśmy zdjęcia i wypiliśmy kawę z pięknym widokiem na ogromny, biały budynek.



Kolejnym punktem do zobaczenia był Győr. To bardzo duże miasto, dlatego jak to zawsze mamy w zwyczaju – improwizujemy. Nogi zaprowadziły nas na Stare Miasto, gdzie odbywał się „Baroque wedding”. Ludzie byli pięknie poprzebierani w epokowe stroje (zauroczyła mnie piękna biało-kremowa suknia), a po mieście niosła się głośna muzyka. Było gwarno i tłoczno, dlatego unikając tłumów poruszaliśmy się spokojniejszymi uliczkami.



To co nam się podoba na Węgrzech to flagi. Flaga państwa to prostokąt podzielony na trzy poziome pasy: czerwony (siła), biały (wiara), zielony (nadzieja). Ale nie chodzi mi o jej wygląd, ale o to, że są wszędzie wywieszone. Wszędzie wiszą flagi: na budynkach państwowych, na zamkach, pałacykach i na restauracjach. Prawie wszędzie widać flagi i przynajmniej wiadomo, że wciąż jest się na Węgrzech. W Polsce wywieszanie flag (oprócz świąt państwowych), jest spotykane w bardzo małym stopniu, a szkoda.



Zbliżał się wieczór, więc zakończyliśmy zwiedzanie, udając się na obiad i poobiedni spacer po miasteczku, w którym się zatrzymaliśmy na nocleg. Przed snem chcieliśmy udać się na baseny termalne, ale nie przewidzieliśmy, że obiad będzie trwał tak długo, (było bardzo dużo głodnych turystów do obsłużenia) i nie zdążyliśmy się wykąpać.
Podsumowując: To był jeden ze spokojniejszych dni podróży. Zrobiliśmy 130 km i do końca życia zapamiętamy jak wyglądają i jak pachną pola lawendy.