Węgry – Csesznek, Veszprem, Balaton, Keszthely

Nastał kolejny piękny dzień. Po opuszczeniu pokoju w Velkym Mederze (Nagym Magyarze), udaliśmy się w poszukiwaniu przygód, z powrotem na Węgry. Pierwszym miejscem, w którym się zatrzymaliśmy był Csesznek. 

Csesznek (nazwa dziwna, jak większość na Węgrzech) to niewielka wioska, w której mieszczą się ruiny średniowiecznego zamku, górujące nad wszystkim innym.

Będąc w takim miejscu, jak to, chcieliśmy wdrapać się na szczyt zamku. Pozostawiliśmy samochód na (darmowym!) parkingu i ruszyliśmy przed siebie. Za wstęp, w sumie, zapłaciliśmy 600 forintów, czyli jakieś 9 złotych (jeszcze mam ulgę studencką). Wymieniliśmy uprzejmości z panem sprawdzającym bilety (oczywiście nikt nikogo nie zrozumiał) i weszliśmy na szczyt góry. Ruiny wyglądają jakby wyrastały ze skały, a rozciągające się widoki są piękne. Zajrzeliśmy w każde możliwe miejsce, których było dosyć dużo, fotografując mury i okolicę.

Następne miejsce, w którym się zatrzymaliśmy był Veszprem. Zagłębiając się w Stare Miasto dotarliśmy do odrestaurowanego zamku. Dawna warownia znajduje się na wzgórzu, skąd rozciąga się widok na całe miasto, czyli na liczne domki wyglądające prawie tak samo (jasne ściany i ceglane dachy). Mówią, że Veszprem zostało założone na siedmiu wzgórzach jak Rzym, albo Budapeszt. To całkiem możliwe, ponieważ teren jest górzysty. Miasto jak większość węgierskich miast, ma sporo zakamarków i wąskich uliczek, i właśnie takie miejsca nas interesują, gdyż są romantyczne, atrakcyjne i idealne do spacerowania.

Pojechaliśmy dalej. Mieliśmy dotrzeć nad Balaton. Nie mogłam się doczekać, kiedy go zobaczę. W końcu tyle słyszeliśmy o tym, jakie to jezioro jest niezwykłe.

Zbliżaliśmy się do Balatonu i pierwsze co rzuciło nam się w oczy to ciąg miejscowości o podobnych nazwach. Nazwy miast tworzone są w ten sposób, że pierwszy człon nazwy to wyraz „Balaton”, a tylko końcówki są inne. Tak więc mijaliśmy: Balatonfüred, Balatonfűzfő, Balatonkenese, Balatonföldvár, Balatonszárszó, Balatonszemes, Balatonboglár i mogłabym wymienić jeszcze kilka. Ale nie tylko miejscowości leżące nad jeziorem tak się nazywają. W podobny sposób tworzyły się nazwy mniejszych miast i wiosek, znajdujących się w pobliżu każdego większego miasta. W sumie to interesujące, ponieważ w ten sposób każda miejscowość może nosić niepowtarzalną nazwę i jednocześnie utożsamiać się z jakimś ważniejszym lub historycznym miejscem.

Dojechaliśmy nad wielką wodę i poczuliśmy się rozczarowani. Nie tego się spodziewaliśmy. Rozciągała się przed nami ciepła i błękitna woda, nad którą siedzieli ludzie. Ale brzeg jest kamienisty, a woda jest bardzo płytka – w najgłębszym miejscu sięga po uda. Gdzie są rozległe, złociste i piaszczyste plaże, ciągnące się w nieskończoność? Nie ma gdzie pospacerować, ani popływać. A leżenie plackiem na brzegu nas nie zadowala, gdyż preferujemy bardziej aktywny sposób wypoczynku.

Daliśmy Balatonowi drugą szansę. Może miejsce, w którym się znajdowaliśmy, było mało atrakcyjne, a w innych miejscowościach jest inaczej? Tak, więc pojechaliśmy dalej wzdłuż brzegu. I co? Jak było w pierwszym miejscu, w którym się zatrzymaliśmy, tak wygląda cały Balaton. Czyli, nie to czego się spodziewaliśmy.

Chcieliśmy przedostać się na dziki brzeg jeziora, przechodząc przez miejsce porośnięte bujną roślinnością. Wchodząc na ścieżkę zaatakowały nas komary. Rzuciły się na nas jak stado rozwścieczonych bestii i w przeciągu kilku sekund mięliśmy mnóstwo bąbli po ugryzieniach. To nienormalne. Jak staliśmy na asfalcie to nic nie bzyczało, a jak tylko przekroczyliśmy linię ścieżki, komary chciały nas zjeść. Trudno, pooglądamy sobie Balaton z innego miejsca.

Przejechaliśmy całe południowe wybrzeże i zatrzymaliśmy się na campingu w Keszthely. Chcieliśmy zwiedzić miasto i łagodniej spojrzeć na Balaton. Rozbiliśmy namiot (nabraliśmy już niezłej wprawy) i kierując się mapką, którą otrzymaliśmy na campingu, chcieliśmy dotrzeć w najciekawsze miejsca.

Miasteczko jest bardzo ładne i rozległe. W Keszthely znajduje się dobrze utrzymany pałac, który znajduje się w centrum, a wokół którego rozstawione są urocze, kolorowe budynki. Dzień zmierzał ku końcowi, więc Programista zajął się robieniem zdjęć pałacowi. Mnie pozostało usiąść na brzegu fontanny i rozmyślać o bogatej przeszłości mieszkańców tego dworu. W tle słychać było nieznany nam utwór odgrywany na fortepianie (w pałacu odbywała się jakaś gala fortepianowa), co nadało temu miejscu jeszcze bardziej romantyczny charakter.

Siedząc na brzegu fontanny i słuchając wieczornego koncertu zostałam dostrzeżona przez małego, ciekawskiego kotka. Ten towarzyski zwierzaczek zainteresował się moją osobą, wdrapał na kolana i domagał się pieszczot. To było bardzo sympatyczne.

Zaczęło robić się chłodno, więc trzeba było wracać do namiotu. Nie było to jednak takie proste, ponieważ znajdowaliśmy się na drugim końcu nieznanego miasta, a mapka niewiele nam mówiła. Ale nic nie szkodzi. Najciekawiej jest się zgubić i szukać drogi powrotnej. Można przy tym najwięcej zobaczyć.

Na początku planowania podróży chcieliśmy spędzić nad Balatonem 2-3 dni. Jednak po tym, co zobaczyliśmy stwierdziliśmy, że na Węgrzech jest dużo ciekawszych miejsc, niż duże, dosyć płytkie jezioro.

Podsumowując: Przejechaliśmy jakieś 270 km. Przemierzyliśmy cały południowy brzeg Balatonu, który nie różni się zbytnio od innych jezior. Miejsce jest idealne dla rybaków i żeglarzy oraz dla rodzin z małymi dziećmi, które mogą się popluskać w płytkiej wodzie. Jednak szczerze mówiąc Balaton nas nie zachwycił. (A może nasze wymagania są zbyt wygórowane?) Jednego jesteśmy pewni – szybko tam nie wrócimy.

13.08.2012

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz